Szkoła jest jednostką podległą Gminy Nieporęt (http://www.nieporet.pl)

„Cztery pory roku w lesie w lesie” ZIMA – Las potrzebuje przyjaciół

Urszula Pakuła

Cześć! Jestem Ula.
Chcę opowiedzieć Ci historię o przyjaźni i miłości. Nie będę w niej jednak głównym bohaterem. Będą nimi zwierzęta. Jedno z nich to mój koń. Nazywa się Istra. Ma już dziesięć lat. W przeliczeniu na wiek ludzki jest to okolica trzydziestki. Istra ma śliczną, ciemnokasztanową sierść, za to jej grzywa jest gęsta i czarna. Oprócz tego klacz ma białą strzałkę na czole i skarpetki. Jej oczy są duże i orzechowe, jak u większości koni.
Pewnego grudniowego popołudnia wybrałam się z Istrą na przejażdżkę do lasu. Dość zgrana z nas para. Klacz jest spokojna i doświadczona, ja po wieloletniej nauce jazdy wciąż robię masę błędów. Ale i tak obie świetnie się dogadujemy.
Las, w którym jeździłyśmy, był duży i pełen zaśnieżonych wzgórz. Drzewa, pozbawione liści, wydawały się małe i niezbyt okazałe. Mało było tam wystających korzeni i pni drzew, więc nie musiałam obawiać się o to, że o któryś z nich Istra zahaczy nogą. Dlatego często pozwalałyśmy sobie na krótki galop. Jazda w lesie różni się od jazdy na wyznaczonym terenie tym, że czujesz się wolna. Możesz skierować się tam, gdzie chcesz i jechać najszybciej jak możesz. Czujesz uderzenie chłodnego powietrza na twarzy, rytmiczne unoszenie się konia, widzisz przed sobą rozległy teren, na którym nie ma żadnej zagrody. Nie masz żadnego celu, wiesz, że cały świat stoi dla ciebie otworem.
Tego dnia była prawdziwa wichura. Z nieba spadały ogromne płatki śniegu, które osiadały na drzewach i krzewach. Przez całą tę zamieć przebijały się jednak pojedyncze promienie słoneczne, które dodawały nam otuchy.
Istra dzielnie reagowała na moje polecenia. Chętnie wjeżdżała głębiej w las i galopowała na płaszczyznach. Bawiłam się z nią w robienie szlaczków na śniegu i przechodzenie przez leżące na ziemi większe gałęzie.
W pewnym momencie klacz stanęła, zupełnie niepostrzeżenie. Często robiła tak, by wsłuchać się w odgłosy lasu. Rozejrzała się zaciekawiona i zastrzygła spiczastymi uszami. Opuściła łeb i powąchała ziemię. Widziałam, że była czymś poruszona, nie zwróciłam jednak na to szczególnej uwagi. Cmoknęłam zniecierpliwiona. Istra nie oderwała się jednak od swoich badań. Zwierzęta traktują swoje zmysły jako narzędzia w trochę większym stopniu niż ludzie. Konie wiedzą na przykład, kiedy jeździec jest zły, wesoły, smutny. Gdy usłyszą stukot, huk, pukanie, starają się ocenić źródło hałasu i jego odległość.
Nagle Istra obróciła się i postępowała głębiej w las. Zdawała się dokładnie znać swój cel. Bezgranicznie ufając swojemu instynktowi, szła coraz dalej. Próbowałam ją zawrócić, ale bezskutecznie. Postanowiłam więc zobaczyć, gdzie zmierza klacz.
Ta pewnie wspinała się po rozległych pagórkach. Szła szybko, ale spokojnie. Nagle zwolniła. Zaczęła cichutko stąpać po ziemi. Wzrok utkwiła w gęstym krzaku, który cały przykryty był śnieżną pierzyną. Zaciekawiona zatrzymałam Istrę i ostrożnie zsunęłam się z jej grzbietu. Śnieg zatrzeszczał pod moimi nogami. Starając się nie narobić zbyt dużo hałasu, zaczęłam skradać się w stronę obiektu.
Nagle usłyszałam ciche prychnięcie. Istra wpatrywała się we mnie w skupieniu. Wyraźnie chciała, bym pozostała na miejscu. Chcąc nie chcąc zatrzymałam się i chciwie spojrzałam na krzak.
Nie wiem, ile czasu tam czekałyśmy. Pamiętam, że robiło się coraz zimniej. Zupełnie straciłam czucie w palcach. W takich sytuacjach powinno się ruszać, by się rozgrzać. Mimo to trwałam w bezruchu, zawzięcie machając zmarzniętymi nadgarstkami.
Dopiero po piętnastu minutach zaczęło się coś dziać. Krzak delikatnie drgnął. Po chwili wysunęła się zza niego delikatna, cienka nóżka zakończona malutkim kopytkiem. Niepewnie postawiona zagrzebała się w wysokiej warstwie śniegu. Potem nad gałązkami ukazała się wdzięczna główka ozdobiona paciorkowatymi, szeroko rozwartymi oczkami, w których czaiła się mieszanina lęku i ciekawości. Uszy zwierzątka były duże i porośnięte gęstym futerkiem, za to nosek wyglądał jakby upaprano go węglem.
Jelonek ostrożnie wychylił się zza krzaka. Zawstydzony spojrzał na Istrę. Klacz wyciągnęła szyję i prychnęła zachęcająco. Cielak powąchał ją po pysku. Po chwili zadowolony parsknął, wydmuchując powietrze z chrap. Istra czule polizała do po łebku.
Zachwycona patrzyłam na stworzonko. Wydawało się takie delikatne i bezbronne. Wzruszona przyglądałam się, jak jelonek obwąchuje klacz. Ta trwała w bezruchu, dając mu czas na dokładne oględziny.
Nagle uderzyło mnie to, jak cielak był zmarznięty. Jego futerko było pokryte szronem. Cały był brudny i mokry. Drżał z zimna.
Pomyślałam, że musiał tu czekać co najmniej dwie godziny. Wiedziałam, że łanie często porzucają swoje dzieci, aby później do nich wrócić. Ale jelonek potrzebował natychmiastowej pomocy.
Zdecydowana podeszłam do Istry i złapałam ją za wodze. Jelonek natychmiast od niej odskoczył. Spojrzałam w jego przerażone oczy. Odwróciłam się razem z klaczą i odeszłam od cielaka. Ten tęsknie patrzył na Istrę. Postąpił jeden krok naprzód. Było mi go tak okropnie żal. Wiedział, że jeśli zostanie, prawdopodobnie zginie. Ale chciał czekać. Czekać na mamę, która prawdopodobnie nigdy już do niego nie powróci. W końcu podjął decyzję. Pogalopował za nami. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości od nas i zadowolony poczłapał naszym śladem.
Droga do domu była długa i męcząca. Śnieg sięgał mi do kolan. Istra dzielnie stawiała swoje długie nogi. Za to cielaczek czasem zatapiał się w śniegu całkowicie. Starałam się nie zwracać na to uwagi, mimo iż widziałam, że okropnie się męczy.
Gdy dotarliśmy, zaprowadziłam Istrę i jelonka do stajni. Była ona duża i wyłożona mięciutką słomą. Rozsiodłałam klacz i założyłam jej derkę. Spojrzałam na cielaczka. Wtulił się w brzuch Istry, rozkoszując się ciepłem. Przymrużył powieki.
Pobiegłam do domu. Mama smażyła pyszne waniliowe naleśniki. Dopiero teraz poczułam, jaka byłam głodna. Mimo to przełknęłam ślinkę, jaka napłynęła mi do ust i powiedziałam:
- Mamo, w lesie znalazłam jelonka, był taki biedny i zmarznięty. I on jest w stajni. Ja go przyprowadziłam.
- Co? - zdziwiła się mama. - Jak to zabrałaś? Nie wolno, przecież wiesz, że....
- Mamo, ale co miałam robić? Chodź go zobaczyć. - Zaprowadziłam mamę do stajni. Jelonek schował się za Istrą, która lizała go po grzbiecie. Zauważyłam, że traktuje go zupełnie jak własne źrebię. Pozwalała mu przechodzić pod swoimi nogami i wtulać się w jej ciepłe ciało. Wyglądali razem tak uroczo...
- Ojej... - westchnęła mama. Wyciągnęła rękę w stronę jelonka. Ten odskoczył i schował się w kąt. Nieufnie spojrzał w naszą stronę. - Hm... wiesz co, jutro zadzwonimy do leśniczego. Dzisiaj jest taka wichura, że raczej nie uda mu się przyjechać. Zostawmy je teraz same.
- A jeśli jest głodny?! - oburzyłam się. - Co możemy mu dać?
- Myślę, że do jutra wytrzyma – zauważyła mama.
Spojrzałam na nią karcąco.
- Mamo, on na pewno jest głodny. Siedział w zimnie parę godzin!
- Skąd mam wiedzieć, czym karmi się jelenie? Może zje trochę siana. Poczekajmy na leśniczego. Nie chcę go czymś otruć. Do jutra wytrzyma.

***
Następnego dnia niecierpliwie oczekiwałam leśniczego. Niestety, ten zjawił się u nas dopiero o trzynastej. Jelonek zdążył do tego czasu zgłodnieć. Był słaby i zmęczony.
Leśniczy na początku wypytał mnie, w jakim stanie znalazłam cielaka.
- Nie spotkałem się jeszcze z młodymi o tej porze roku. Zazwyczaj pojawiają się dopiero w maju - powiedział. - Możliwe, że łania zostawiła cielaka, a śnieg zatarł za nią ślady i nie wiedziała, którędy wrócić. Dobrze, że go zabrałaś – spojrzał na mnie.
- A czym go mogę nakarmić? - zapytałam.
- Zabierzemy go do leśniczówki – odparł. Ruszył w stronę jelonka i wyciągnął w jego stronę swoje potężne dłonie.
Istra tupnęła z całej siły i zasłoniła cielaka własnym ciałem. Spojrzała na leśniczego ze złością.
- Widzę, że wasz koń się nim opiekuje. - Zaśmiał się. - Czy młody nie mógłby na razie zostać u państwa? Do czasu, kiedy wypuścimy go na wolność.
- E... tak, w sumie... - mruknęła mama. - Więc co on może jeść?
- Póki co może być ciepłe mleko z miodem. Należy go karmić z butelki. Potem zacznie jeść to, co ta klacz. Siano, owoce...
Gdy leśniczy odjechał, mama zagrzała mleko. Ja za to chodziłam po domu w poszukiwaniu mojej starej butelki z czasów dzieciństwa. Gdy wywar był gotowy, wlałam go do mojego znaleziska i pobiegłam do stajni. Jelonek leżał na słomie. Kiedy poczuł zapach mleka, podniósł się na nogi i zaciekawiony rozejrzał się w poszukiwaniu źródła aromatu. Gdy zobaczył, że butelka znajduje się w mojej ręce, zawiedziony spuścił łeb. Ukucnęłam i wyciągnęłam rękę z przedmiotem pożądania w jego stronę. Jelonek niepewnie zrobił krok naprzód. Wyciągnął szyję i złapał pyszczkiem smoczek. Łakomie pił ciepły napój. Gdy opróżnił butelkę, odskoczył i pełen energii uciekł najdalej ode mnie jak mógł.
Od tego dnia codziennie trzy razy w ciągu dnia przychodziłam, by nakarmić młodego. Na początku podchodził do mnie niepewnie, później przestał się jednak obawiać i podbiegał do mnie za każdym razem, gdy przychodziłam do stajni. Nie dawał mi się jednak dotknąć. Istra za to traktowała go jak własne dziecko. Lizał go i pieściła. Młody chętnie odbierał jej matczyne czułości i nie oddalał się od niej na krok.
Istra pasła się zazwyczaj z koniem sąsiadów, na ich wielkim polu. Mama powiedział mi jednak, abym na razie wypuszczała je na nasz niewielki padok. Był on wystarczająco dużym terenem dla jelonka. I tak cały czas gonił za Istrą. Klacz starała się biegać wolniej, by młody mógł za nią nadążyć, jednak i tak zawsze zostawał w tyle. Sięgał jej zaledwie do brzucha i był znacznie wolniejszy niż ona.
Po pewnym czasie młody urósł. Stał się odważniejszy i bardziej energiczny niż wcześniej. Nic, tylko biegał, skakał i wierzgał. Pewnego dnia postawiłam mu niską przeszkodę, przez którą kiedyś skakałam z Istrą. Cały dzień przeskakiwał przez nią, aby popisać się przed klaczą. Kiedy na jednym ze skoków zrzucił belkę, zaczął kopać i wierzgać. Śmiałam się z niego, ale naprawiłam przeszkodę, więc resztę dnia spędził na wykonywanej wcześniejszej czynności.
Pozwalał mi się czesać po zadzie. Uwielbiał, kiedy drapałam go po tylnych nóżkach. Przymykał wtedy oczy, a czasem nawet zadowolony usypiał. Jednak do jego głowy mogła się dotknąć tylko i wyłącznie Istra.
Urosły mu również pierwsze ząbki. Gryzł wszystko i wszędzie. Ponieważ ząbki były jeszcze małe, miało się wtedy uczucie delikatnego łaskotania. Co innego, kiedy zęby urosły. Pewnego razu porządnie ugryzł Istrę. Klacz kopnęła go wtedy tak, że nigdy więcej nie próbował już tego powtórzyć. Gryzł za to smoczek, który po pewnym czasie udało mu się odgryźć. Musieliśmy kupić nową butelkę i gdy tylko zaczynał ją gryźć, wydzierałam mu ją z pyska.
Pewnego dnia postanowiłam zabrać Istrę na przejażdżkę. Jednak gdy tylko wyjechałam z nią poza ogrodzenie, jelonek zaczął kopać, wierzgać i wydawać z siebie charakterystyczne rżenie, więc zmuszona byłam jeździć na padoku. Młody biegał za nami całą jazdę, a kiedy rozebrałam Istrę, wtulił się w jej brzuch. Klacz czule lizała go wtedy po ciele.
Latem wypuściliśmy je razem z koniem sąsiadów, który - jak się okazało - zimą urodził źrebaka. Mała klaczka nazywała się Heidi i była kara, jak jej matka. Z cielakiem kłóciły się bez przerwy. Gryzły się i ganiały. Sąsiad powiedział mi jednak, że to rodzaj zabawy. Ponieważ jelonek był zazdrosny o imię, mama nazwał go „Szczypior”. Ja stwierdziłam jednak, że nie ma gorszego imienia dla jelenia, więc przechrzciłam go na Poldka.
Pewnego dnia Poldek podejrzał, jak Heidi pije mleko matki. Następnego dnia podszedł do klaczy i zaczął pić od niej mleko. Gdy Heidi to zauważyła, zaczęła ganiać go po całym polu. Tego dnia jelonek wrócił do stajni zły i niezadowolony. Wieczorem z przyjemnością opróżnił moją butelkę.
Pod koniec sierpnia zauważyłam, że Poldek zaczyna skubać koniczyny. Smakowały mu również stokrotki. Lubił także podbierać Istrze marchewki, które dodawałam jej wieczorem do paszy. Za to jego ulubionym przysmakiem były porzeczki. Całe dnie spędzał na naszej małej plantacji. Pożerał owoce masowo, aż pewnego wieczoru rozbolał go brzuszek. Mama chciała zadzwonić po weterynarza, ale okazało się to niepotrzebne, ponieważ następnego Poldzio poczuł się na tyle dobrze, by znowu pójść na plantację. Przegoniłam go z niej, więc tego dnia musiał zadowolić się mlekiem, stokrotkami i koniczynami.
Zimą Poldkowi zaczęły rosnąć rogi. Chodził po polu dumny jak paw, z wyższością patrząc na Heidi. Klacz kopnęła go w zad i cały dzień unikała zabaw z jelonkiem. Za to następnego dnia sąsiad założył jej plastikowe rogi, sterczące z opaski. Poldek, który posiadał wtedy znacznie mniej wykwintne poroże, przestał się puszyć, a rogi jakby wyszły z mody.
Następnego lata na Heidi zaczął jeździć syn sąsiada. Wcześniej klacz była podkuwana, więc Poldek miał nowy powód do dumy, bo zaczął ją wyprzedzać. Jednak kiedy zobaczył jeźdźca na grzbiecie klaczy, jego triumf został nieco umniejszony. Sam również zachciał zostać wierzchowcem. Aby zaspokoić jego pragnienie, od czasu do czasu przywiązywałam do jego grzbietu pluszowe misie. Zadowolony biegał wtedy wokół Heidi. Pewnego dnia jeden z misiów odwiązał się i spadł na ziemię. Poldek postanowił go zbadać. Na początku przewrócił go kopytkiem na plecy. Później złapał go ząbkami za pyszczek i zaczął nim machać na wszystkie strony. Ostatecznie oparł na misiu kopytko i pyskiem pociągnął go do góry. Pluszak rozerwał się na pół, więc Poldek uznał badania za skończone. Od tego czasu nazwałam go „Pogromcą misiów”, a jelonek przestał być wierzchowcem.
Zimą znowu odwiedził nas leśniczy. Po obejrzeniu Poldka stwierdził, że jest gotowy na to, aby wiosną wrócić do lasu. Nie ucieszyła mnie zbytnio ta wiadomość. Przez te ostatnie dwa lata zdążyłam przyzwyczaić się do jelonka. Musiałam jednak przyznać, że Poldek nie przypominał jeż cielaczka, którego niegdyś znalazłam w lesie. Był znacznie większy i bardziej umięśniony. Nogi przestały wyglądać jak szczudła - stały się silne i mocne. Brzuszek był okrąglutki, a białe kropki, którymi niegdyś był usiany, całkowicie zniknęły. Łeb stał się kształtniejszy i szlachetniejszy, za to poroże, które zrzucił na jesień, szybko odrastało. Nie musiałam także karmić go z butelki – pił wodę z wiadra i chętnie zjadał trawę i siano. Cieszyłam się, że zostanie u nas chociaż do końca zimy. Pogłaskałam go po łbie i spojrzałam w jego cudowne oczy. Stwierdziłam, że tylko one nie zmieniły się w nim całym. Ciągle miały w sobie ten figlarny, ale mądry wyraz. Lśniły jak dawniej. Przypomniałam sobie, jak patrzyłam w nie po raz pierwszy. Był wtedy taki przerażony. Co by było, gdybym go tam zostawiła? - pomyślałam.
Następnego dnia przyglądałam się, jak gania z Heidi po polu. Co chwila kładł głowę i dźgał ją rogami. Ona odpowiadała mu kopnięciem. Istra i mama młodej pasły się w pobliżu. Ciekawa byłam, co mój kochany koń powi na odejście Poldka, po tym, jak dbała o niego i pieściła go, po tym, jak karciła go, kiedy robił źle i dzieliła się z nim swoją paszą. Ciekawa byłam, co powie na to on sam.
W kwietniu, pewnego dnia osiodłałam Istrę i pozwalając Poldkowi iść za nami, wyprowadziłam ją do lasu. To był piękny dzień. Słońce oblewało nas ciepłymi promieniami. Na drzewach zauważyłam pąki, z których w krótkim czasie miały wyrosnąć świeże liście. Ptaki śpiewały nad nami, a wszystko wydawało się takie szczęśliwe.
Poldek co chwilę odbiegał od nas, po czym wracał, by dać się polizać Istrze po nosie i znowu odbiec. W końcu dotarliśmy na piękną leśną polanę, położoną na wzgórzu. W dole zobaczyłam pasące się stado jeleni. Poldek na ten widok zarżał zaciekawiony. Podbiegł do Istry, polizał ją po pysku i pogalopował w stronę stada. Przedtem na chwilę zatrzymał się jeszcze i spojrzał na nas wzrokiem, który miał oznaczać: „Zaraz wracam!”. A potem odbiegł, nie oglądając się więcej.
Zawróciłam Istrę. Ta zawahała się przez chwilę i spojrzała na odbiegającego jelenia, który dla niej na zawsze miał pozostać malutkim cielaczkiem. Wydała z siebie, cichy żałosny skowyt, a potem odwróciła się i pogalopowała w las.
***
Latem pewnego dnia poszłam na pastwisko zobaczyć się z Istrą. Przy płocie stała Heidi. Spojrzała na mnie stęsknionym wzrokiem. Pomyślałam, że mimo iż tyle razy kłóciła się z Poldkiem, kopała, gryzła i szarżowała na niego, to tak naprawdę bardzo go lubiła. Poklepałam klacz po szyi i poszłam do Istry.
Wracając, wstąpiłam na plantację porzeczek. Nad jednym z krzaków zobaczyłam wystające rogi. Zdziwiona poszłam w tamtą stronę. Nagle zetknęłam się z jeleniem, całym umazanym sokiem z porzeczek.
- Poldek? - uśmiechnęłam się i szczęśliwa rzuciłam się mu na szyję. - Wróciłeś! Nie jedz zbyt dużo tych porzeczek, malutki, wiesz, że może cię rozboleć brzuch!
Poldek polizał mnie po ręce, a potem puścił się biegiem w stronę pola. Przeskoczył przez ogrodzenie i pobiegł w stronę Istry. Klacz na jego widok zarżała radośnie. Dał się jej dokładnie wylizać, a kiedy skończyła, pobiegł w stronę Heidi, dźgnął ją rogami w bok, ona odpowiedziała mu kopniakiem i rozpoczęła się zabawa.


Anna Jędrzejewska

Nieopodal Tatr, w pięknym, dużym sosnowym lesie mieszkał wilk. Okoliczni mieszkańcy nazywali go Biały Kieł. Był on bardzo stary, miał śliczne białe zęby. To jedyny wilk, który był cały biały. Ten najstarszy mieszkaniec lasu przeżył głód, który trwał prawie cały rok.
Pewnego dnia Biały Kieł wyszedł do lasu poszukać jedzenia dla swojego wilczego stada. Odszedł daleko od domu. Nadchodziła noc, a on jeszcze w dalszym ciągu nie znalazł żadnego pożywienia. Biegł przed siebie. Nie poddawał się. Pomimo tego, że bardzo był głodny, zmęczony, zmarznięty. Nie miał już siły. Nagle zaczął padać gęsty śnieg. Było bardzo zimno. Szybko robiło się ciemno. Chciał wrócić do domu, ale zgubił swoje ślady na śniegu. Kiedy tak szedł, znalazł jaskinię, w której się schronił. W pobliżu nie widział już żadnego lasu. Zasnął. Po przebudzeniu w oddali zobaczył człowieka, który ubrany był w zielony strój. Był to leśniczy Stryczek, który bardzo lubił zwierzęta. Wilk wyszedł przed jaskinię, ale był tak zmęczony, że upadł. Leśniczy zobaczył Białego Kła, który był chudy i zmarznięty. Wziął go na ręce i zaniósł do swojej leśniczówki. Nakarmił wilka, ogrzał go i dał mu pić. Pan Stryczek bardzo przejął się losem zwierząt w lesie. Nie wiedział, jak ma zdobyć dla nich pożywienie. Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. Udał się do pobliskiego zakładu mięsnego, rozmawiał z miejscowymi rolnikami. Następnego dnia do lasu mieszkańcy przywieźli tonę pożywienia dla głodnych zwierząt. W pasiekach pojawiło się siano, słoma i warzywa. Do karmników wsypano ziarna zbóż. Na drzewach zawieszono słoninę dla ptaków, a w specjalnych misach wysypano mięso dla głodnych wilków. Jedzenia wystarczyło dla wszystkich zwierząt, a nawet zostało go jeszcze w zapasie. W lesie pojawiło się bardzo dużo zwierząt, m.in.: lisy, wiewiórki, wilki, jelenie, sarny, dziki, sikorki, gile, bażanty, kuropatwy, dzięcioły, wilgi, zające i tarpany. Zrobiło się wesoło. Wszyscy mieszkańcy lasu, jak i okoliczni mieszkańcy byli szczęśliwi. Biały Kieł cieszył się, że udało mu się uratować zwierzęta. Pan Stryczek zrozumiał, że bez jego pomocy zwierzęta nie dałyby sobie rady. Od tej pory leśni mieszkańcy byli regularnie dokarmiani.
Historia opisana przeze mnie jest bardzo smutna, ale ma szczęśliwe zakończenie. Zimą zwierzęta potrzebują pomocy człowieka, bo same nie są w stanie znaleźć sobie pożywienia. Jeśli nie będą dokarmiane, to uciekną do innego lasu, a co gorsza zginą. Las bez zwierząt jest bardzo smutny. Słychać w nim tylko szum drzew. Nie ma śpiewu ptaków, ryku jeleni, skowytu wilków. Na pewno las potrzebuje przyjaciół. Najlepszym i największym przyjacielem zwierząt jest człowiek.

Dominika Stefańska
Las liściasty, 24.01.12
Kochani Ludzie!
Nadeszła zima. Tegoroczne lasy zimowe cieszą oczy pięknym, niesamowitym widokiem. Roślinność pokryta jest białą, delikatną szatą. Z nieba lecą malutkie płatki śniegowych gwiazdeczek. Mimo braku zieleni i kwitnących drzew las i tak wygląda wspaniale. Wszędzie przeważa biały, lekki kolor. Śnieg błyszczy jak stos porozrzucanych diamentów. Drzewa przypominają zmarznięte bałwanki. Puszysty śnieg znajduje się dosłownie na każdym kroku. Gałęzie drzew uginają się pod białym puchem. Widać na nim drobne ślady zwierząt. Niebo świeci delikatnie jasnobłękitną barwą, dając o sobie znać. Zimowy las charakteryzuje się niezwykłym spokojem. Nie słychać tu śpiewających ptaków, szczęśliwych zwierząt. Wszystko ucichło. Ten spokój jednak powoduje, że klimat leśny wydaje się być bardziej niezwykły. Panuje kryształowy szept.
Lecz Wy, Ludzie, oczarowani pięknem zimowego lasu, zapominacie o nas! O zwierzętach, dla których to wszystko nie jest takie kolorowe. Wystarczy kilka stopni mrozu więcej, by przewrócić nasze życie do góry nogami. Dla nas, zwierząt zima to okres walki o przetrwanie, rodzaj wielkiego życiowego egzaminu. Jesteśmy słabi, chorzy lub niedostatecznie przygotowani, aby przetrwać skrajnie niekorzystne warunki. Aby przetrwać zimę, nie wystarczą tylko geny i dobre zdrowie, ale trzeba jeszcze odpowiednio wcześnie rozpocząć przygotowania do tego trudnego okresu. Część z naszych przyjaciół emigruje, uciekając przed głodem i chłodem, inni zapadają w sen zimowy lub hibernację, do minimum ograniczając swoją aktywność. Są wreszcie tacy, którzy pozostają aktywne, chociaż drastycznie zmieniają dietę lub tryb życia.
Ten list powinien Was, Kochani Ludzie, czegoś nauczyć. Nie jesteśmy tak silnym gatunkiem jak Wy. Dlatego powinniście nam pomagać. Jak? Wiele szkół, pomagając leśniczym, organizuje zbiórki kasztanów i żołędzi dla dzików. W taki sposób również można się zaangażować. Albo chociaż zapewnijcie nam boksy z dużym, wiszącym kryształem solnym (np. sarny potrzebują w taki czas mikroelementów w nim zawartych). Sposobów jest wiele, bardzo wiele. Wystarczy tylko chcieć. Zacznijcie chcieć, zostańcie przyjaciółmi lasu. Naszymi przyjaciółmi.

Martwiące się o przetrwanie zwierzęta

Martyna Ordak

Wróciłam do domu w piękne zimowe popołudnie. Zjadłam obiad, odrobiłam lekcje, a tata oznajmił mi, że ktoś przysłał mi list. Bardzo się zdziwiłam.
- Droga Martynko - zaczęłam czytać - Piszę do Ciebie, bo Pan Leśniczy zachorował, a zwierzęta nie mają co jeść. Ja nie mam siana w paśniku, wiewiórkom zabrakło orzeszków, a ptaszkom zabrakło ziarenek i słoniny. Proszę o pomoc w imieniu wszystkich zwierząt. Sarenka
Pomyślałam:
-Trzeba im pomóc.
Opowiedziałam swojej rodzinie o problemie zwierząt. Od razu zgodzili się mi pomóc. Z mamą przygotowałam słoninę ,orzechy oraz ziarna słonecznika i dyni. Tata poszedł do sąsiada, żeby poprosić o siano. Sąsiad, gdy usłyszał o problemie zwierząt, od razu powiedział nam, że możemy wziąć tyle siana, ile nam potrzeba. Gdy weszliśmy do lasu, okazało się, że wszystko jest pokryte śniegiem. Od razu zobaczyłam gromadkę wiewiórek, podbiegłam do nich z moimi siostrami i położyłyśmy orzechy na śnieg. Wiewiórki bardzo się ucieszyły i zaczęły je zjadać. Szliśmy, szliśmy i zobaczyliśmy sikorki, wróble oraz gile przy karmnikach. Więc w tym miejscu zawiesiliśmy słoninę, wsypaliśmy ziarenka. Ptaszki zaczęły ćwierkać z radości, a jeden usiadł mi na palcu i mnie pocałował. Nieopodal moja mama zobaczyła sarenkę przy paśniku. Tata wyłożył tam siano, a my mu pomagałyśmy. Wysypaliśmy też żołędzie dla dzików, bo pewnie i one nie mają co jeść. Wkrótce odeszłyśmy, a gdy byliśmy na skraju lasu powiedziałam:
-Las zimą wygląda pięknie.
Gdy wróciliśmy do domu, porozwieszaliśmy na choinkach kule z ziarnami, do karmników nasypaliśmy ziarna słonecznika i pestki dyni. Teraz, gdy wracam ze szkoły, to obserwuję ze swojego okna jak ptaszki wyjadają pokarm z karmników.
Cieszę się, że sarenka wysłała do mnie ten list, bo uświadomiła mi i mojej rodzinie, że las zimą potrzebuje przyjaciół.

Ola Kempfi

Niestety, w tym roku Polska nie okryła się śnieżnym płaszczem. Dlatego więc wyobraźcie sobie, że przenoszę się do krainy, w której roi się od białych cudeniek.
Gdy wybiorę się na spacer do pobliskiego lasu, śnieg przyjemnie trzeszczy mi pod nogami. Drzewa kłaniają się ku ziemi, a ja - wpatrzona w krajobraz - nieuważnie wpadam na jedno z zimowych ubranek. Teraz zimno dość przyjemnie przenika przez moje ciało. Zajęta otrzepywaniem się z puchu nie zauważam biegnącej do w stronę paśnika sarenki. Na szczęście obok drzewa, które pozostawiłam nagie, przebiega lekko ośnieżony zajączek. On pewnie też szuka drogi do stołówki. Postanawiam cicho i spokojnie podejrzeć ich posiłek. Podążam za tropem większej sarenki. Z daleka nie widać paśnika, ale czuję, że to już niedaleko. Postanawiam, że aby nie spłoszyć mieszkańców lasu, przykucnę przy najbliższym drzewie; od razu zostaję obsypana śniegiem. Mimo że nie jest już tak przyjemnie, staram się skupić na znalezieniu oddalonego o kilka metrów paśnika. Nie dostrzegam go w gęstwinie lasu, więc postanawiam podejść bliżej. Teraz wyraźnie widać zwierzęcą stołówkę. Problem w tym, że nie widzę tam żadnych zwierzaków. Myślę, że skoro nikogo nie wystraszę, mogę podejść bliżej. Tak więc robię. Teraz stoję nad paśnikiem oniemiała. Nie dziwię się, że nie ma tam żadnych mieszkańców. Paśnik jest zupełnie pusty! Mało tego - nie ma tam nawet śladów po jakimkolwiek pożywieniu. Obiecałam sobie, że następnego dnia znajdę to miejsce jeszcze raz i zostawię dla moich przyjaciół trochę jedzenia.
Oczywiście najpierw sprawdziłam, czym żywi się zwierzyna leśna. Uzbierałam tyle, ile mogłam, część też dokupiłam. W moim ekwipunku znalazły się: siano, lizawka z soli, żołędzie, orzechy, zielenina i odrobina zbóż. Wiedziałam, że nie jest to profesjonalne zaopatrzenie, ale zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Wybrałam się więc do lasu i od razu rozpoczęłam poszukiwania stołówki. Teraz, gdy zwierzęta zorientowały się, że jedzenia dla nich nie ma, nie zostawiły też śladów, więc nie było mi łatwo znaleźć leśny paśnik. Gdy w końcu do niego dotarłam, wrzuciłam do środka cały zebrany pokarm i powiedziałam sobie, że do końca tego dnia powinno wystarczyć. Liczyłam na to, że moi przyjaciele wyczują woń jedzenia i przybiegną sprawdzić co to.
Tego samego dnia po powrocie z przechadzki znalazłam telefon do leśniczego - opiekuna naszego lasu. Zawiadomiłam go o tej niepokojącej sytuacji. Dowiedziałam się, że nadleśnictwo nie ma potrzebnej sumy pieniędzy na kupowanie potrzebnego pokarmu. Zaoferowałam więc swoją pomoc finansową. Mam nadzieję, że zwierzęta ucieszą się z większej porcji pokarmu.
Jeśli i ty widziałeś, że zwierzęta głodują, pomóż im i zgłoś sprawę do nadleśnictwa opiekującego się danym obszarem lasu!

Julia Łempicka
Budzę się o ósmej rano. Idę na spacer do białego już lasu, chcę zobaczyć, co się zmieniło. Może spotkam kogoś ciekawego?
Przywitał mnie piękny, zimowy krajobraz. Dzisiaj w nocy był przymrozek, więc pewnie w domu zwierząt jest zimno. Na twarzy czuję lekki, zimny wiaterek, wieje z zachodu. Nos zrobił mi się cały czerwony. Na dłoniach mam rękawiczki, dlatego nie odczuwam chłodu. Na drzewach osiadła biała, kolczasta szadź, niczym pierzynka otula gałęzie i pnie. Idę po ścieżce obsypanej grubym, białym puchem. Z daleka widzę szare, poprószone szronem domy. Nie słyszę śpiewu ptaków, które słyszałam parę miesięcy temu. Nie czuje pomarańczowo – czerwonych liści, które niedawno szeleściły mi pod stopami. Tylko ta niesamowita, dźwięcząca cisza. Szkoda, że nie ma paśnika, zwierzętom na pewno by się przydał. Może się znajdzie gdzieś dalej? O, jest! W środku świecą pustki. Na pewno leśniczy przyjedzie zaraz i go napełni pachnącym siankiem i marchewką. Zawiesi na gałęziach nieopodal kulki pełne nasion dla ptaszków. Biegnę dalej, by zwalczyć chłód. Po prawej stronie na drzewie dostrzegam lizawki, małe pudełeczka z solą, która spływa po drzewie. Zwierzęta zachwycone zlizują białawy przysmak, cenną substancję w zimie. Zaraz po lewej stronie odcinają się w śniegu ciemnobrązowe żołędzie. Może rozsypał je pan leśniczy, dobra przyjazna dusza zwierząt. Mam nadzieję, że dzieci pomogływ tym roku zebrać wystarczająco dużo smacznych żołędzi i dorodnych kasztanów. Na drodze pod moimi stopami widać tropy. Ciekawe czyje? Och, to takie proste, nauczyłam się przecież kiedyś w Nadleśnictwie Drewnica. Zryty mech i trawa. Pewnie rodzina dzików skorzystała z podarunku. Patrzę w górę. Widzę zimowe, czyste niebo, tak bajeczne, że mam wrażenie, jakbym patrzyła na najpiękniejszy obraz na świecie. Przezroczysty błękit powleczony różową poświatą. Wszystko jakieś nierzeczywiste, odległe. Wiem! Ułożę o nim wierszyk:
Błękitny obłoczek,
jak dziewczęcy koczek
tonie w białym śnie.
Przypomina maj,
ten zimowy raj.
Zrobiło się późno, wrócę do domu na gorący, dymiący rosołek mojej babci.
Każdy może być małym leśnikiem. To jest taki mały gest. Wystarczy pozbierać żołędzie i kasztany, a potem przynieś do szkoły i dać nauczycielom. Pomyśl tylko, jak zwierzęta będą wesoło wyjadać z paśnika jedzenie.

Joanna Bancyrek
Leśna Polana, 15.01.1014r.
Drogi Człowieku!
Piszę do Ciebie ten list, ponieważ chcę Ci wytłumaczyć, jak ważne jest to, by las posiadał przyjaciół.
Las zawsze potrzebuje przyjaciół, lecz kiedy nadchodzi zima, szczególnie potrzebujemy Twojej pomocy.
Zwierzęta przygotowują się do zimy na różne sposoby. Jedne zapadają w sen zimowy, inne w hibernację, czyli ograniczają swe funkcje życiowe. Niektóre ptaki wylatują do ciepłych krajów. Na przykład mój kolega, słowik Andrzej. Nie posiada takiego ciepłego okrycia jak ja. Ale pamiętaj, nie każdy ptak wylatuje do Afryki. Na przykład wróbelek Czarek. Trudno jest mu znaleźć pożywienie pod grubą warstwą śniegu. Dlatego czy mógłbyś pomóc takim ptakom jak on? Możesz wywieszać słoninę na drzewach. Albo rozsyp na śniegu pokarm, umieść go w bezpiecznym miejscu, na przykład blisko zarośli albo w karmnikach, aby w razie ataku mogły się schronić. Podczas zimy nie tylko ptaki potrzebują pomocy. Sarence Milence też jest trudno znaleźć jedzenie. Ona przecież nie odleci do Afryki. Dlatego pokarm dla takich zwierząt jak ona umieszczaj w paśnikach. Milenka bardzo lubi siano, marchewki i sól. Zresztą tak jak wiele innych moich leśnych krewnych. Gdy zwierzęta nie mogą znaleźć pożywienia, czasami zdarza się, że umierają. Ale pamiętaj, nie dawaj im resztek swojego jedzenia, zepsutego pokarmu bądź słodyczy.
Mam do Ciebie jeszcze jedną prośbę. Nie hałasuj w lesie. Powiedz to samo swoim kolegom i koleżankom. Bardzo nie lubimy, gdy ktoś krzyczy w naszym domu.
Każdy potrzebuje kogoś, kto wesprze nas, gdy będziemy w potrzebie. Dlatego tak ważne jest to, by las miał przyjaciół. I Ty możesz nim zostać. Tak więc pomagaj mu w miarę możliwości, a on będzie cieszył nie tylko Was, ale również i przyszłe pokolenia.
Pozdrawiam, Zajączek Kicek
Julia Pisarek

Każdy z nas może być przyjacielem lasu. Szczególnie w zimie, więc postarajmy się pomóc. To nie jest takie trudne!
Najbardziej potrzebujące są o tej porze roku zwierzęta. To dla nich trudny okres. Szukanie pożywienia pod grubą warstwą śniegu nie jest łatwe. Wyobraźmy sobie, że my musielibyśmy godzinami szukać jedzenia pod śniegiem czy piachem. W takiej sytuacji byłoby nam trudno, więc ułatwmy życie zwierzętom. Nawet w najprostszy sposób. Liczy się, że w ogóle coś zrobiliśmy, pomogliśmy. Większość z nas ma przy domu karmnik dla ptaków. Pomagamy przy domu, to zróbmy też np. siatkę wypełnioną ziarnami czy orzechami zlepionymi tłuszczem w kulę i powieśmy w lesie. Można też wysypać w lesie zebrane jesienią żołędzie czy kasztany, by dziki nie były głodne (to, że czasem rozkopują nam ogródki w tej chwili jest nieważne). Jeśli chodzi o dokarmianie innych zwierząt, to my nie możemy pomóc bardziej. Tylko leśnicy mają do tego prawo. Najprostszym sposobem jest niepłoszenie zwierzyny. To mieszkanie zwierząt, a do tego jest tak zimno, więc „bieganie po domu” nie jest przyjemne. Gdyby ktoś nagle wpadł do naszego domu i zaczął się tak zachowywać, nie bylibyśmy szczęśliwi. Zwierzęta będą wdzięczne za spokój. Niektóre w czasie zimowego snu, gdy zostaną obudzone, mogą mieć problem z dotrwaniem do wiosny, np. jeże. Zimą nie zrobimy dla nich nic więcej. Rośliny o tej porze roku są mało wymagające. Można otrzepać gałęzie drzew ze śniegu, by się nie złamały.
Jako przyjaciele lasu odwiedźmy go czasem. Ucieszy się z fotografii i naszego zachwytu. Tak samo jak z człowiekiem. Pochwalmy też las za te czapki na drzewach, sosny obsypane śniegiem czy ślady butów i zwierząt na ścieżkach, które wyglądają tak śmiesznie.
Las potrzebuje przyjaciół niezależnie od pory roku, więc starajmy się pomagać w każdym czasie.


Weronika Broda

Pewnego mroźnego grudniowego poranka w mało znanym lesie panowała złość.
- Tak nie może być - krzyczała wiewiórka Lolcia, trzęsąc się z zimna - musimy zrobić strajk!
- A może po prostu uciekniemy do ciepłych krajów- zaproponował jakiś głuptak siedzący na gałęzi pokrytej lodem.
Wtem na polanę wkroczył dumnie wróbel o nazwisku Bonaparte i powiedział:
- Musimy zebrać wojsko, pójść do harcerzy z naprzeciwka i im to wyśpiewać.
I tak rozpoczęła się rekrutacja do wojska leśnego. Zatrudnili nawet grafika słowika, który zaprojektował godło owego lasu. Młode zwierzęta ćwiczyły uniki w śnieg, chociaż nie wszystkie... mała myszka Chrupcia z zajączkiem Pimpkiem siedzieli pod drzewem i płakali po cichu łzami zamarzającymi na zwodzące swoim pięknem diamenciki. Były to sierotki z Boru Dziecka. Nagle jednak usłyszały krzyki, wyjrzały ... bum!
Chrupcia dostała szyszką w nos. Jednak już nie płakała. Razem z Pimpkiem zaczęli badać tę zimną sprawę: usłyszeli od sierżanta Zająca, że szykują odwet mający za zadanie brutalnie uświadomić ludziom o biedzie zwierząt w ten srogi, zimowy czas. Od razu chcieli pomóc, przydać się do czegoś, ale on, niedobry, im nie pozwolił. Mieli więc tylko jedno wyjście - sami założą powstanie zimo-grudniowe. Już godzinę później zostały namalowane ulotki, nikt jednak nie chciał na nich patrzeć. Chcieli się poddać, lecz w jednej z chwili rozpaczy Pimpek pomyślał, że walki nie są tu potrzebne, wystarczy powiedzieć, poprosić.
Chrupcia jednak nie chciała go słuchać - zrozumiał, że w życiu można tylko na sobie polegać, nawet jeśli zadanie jest na skraju rozsądku i możliwości zająca.
-Ja idę, jak się namyślisz to możesz do mnie dołączyć - powiedział z dumą. I poszedł tak jak stał.
Idąc dzielnie, przedzierając się przez pola śniegu, przechodząc przez zlodowaciałą jezdnię, dotarł do celu cały, lecz zziębnięty i wycieńczony. Gdy wszedł do ciepłego, przestronnego pomieszczenia, trochę przestraszył się dużych ludzkich istot, lecz wziął wdech i ruszył dalej.
Podszedł do jakiejś dziewczynki z warkoczem. Zawahał się i już chciał wyjść, lecz nagle usłyszał:
- W czym mogę pomóc?- Gdy odwrócił się, zobaczył że ta mała istota zainteresowała się nim.
Pimpek poczuł, jak gdyby letnie motylki cytrynki latały mu w brzuszku. Jednak opanował się i opowiedział dziewczynce o przygotowaniach do bitwy, o głodzie w lesie, który tak złości zwierzęta i o jego byłej koleżance myszce, co go tak zawiodła. Gdy opowieść się skończyła, rudowłosa dziewczynka zaczęła się naradzać z resztą harcerzy, aż wymyślili coś ciekawego.
Grupa pomyślała o tym, by odśnieżyć las i wstawić karmniki dla ptaków oraz dla sarenek i gryzoni, tak więc zrobili. Poszli jednak bocznymi ścieżkami, by uniknąć strzelaniny szyszkami, wiele razy jednak przewracali się na tym naturalnym lodowisku.
Doszli do celu po 15 min. z obolali, lecz bez żadnego uszkodzenia. Ustawili karmniki oraz odśnieżyli drogi, a także dojścia do norek i … zniknęli. W tym samym czasie wróbel Bonaparte doprowadził oddziały na miejsce spotkania z harcerzami. Jednak gdy obeszli twierdze wroga, nie znaleźli go. Czekali, czekali, aż w końcu słuch po nich zaginął.

Epilog: Legendy głoszą, iż część oddziału wysłano na Syberię, gdzie mieszkają z białymi lisami i trzęsą się z zimna nie tylko w zimę, a reszta rozeszła się po świecie szukać cieplejszych przygód. Pewne jednak jest to, że Pimpka ogłoszono królem wszystkich pór roku i nadano przydomek “Wielki” niczym jeden z królów Polski Kazimierz, a Chrupcia wyszła za niego za mąż i została królową, ale o tym już w innej bajce.


Karol Zaremba

Ja, Las i moi mieszkańcy, prośbę mamy do Ciebie.
Człowieku, nasz przyjacielu, nie zostawiaj nas w potrzebie.
Wspieraj zawsze, gdy zimowa pora przychodzi.
Nie niszcz naszych schronień, bo to nam zaszkodzi.
Przyjacielu mój! Jestem domem dla różnych zwierząt.
Będzie im się żyło lepiej, gdy z dala podziwiać będziesz ich piękno.
Nie zasypuj im norek, nie wycinaj drzew, nie rozgarniaj mrowisk.
Nie rozdeptuj nogą rozbieganych malutkich stworzeń.
Nie hałasuj pod moim dachem, bo tak nie uchodzi.
Wręcz w mieszkańców - zwierzęta - z pewnością ugodzi!

I przede wszystkim wspieraj zwierzęta zimą.
Las i to, co w nim żyje, to wytchnienie dla ciała i ducha.
Dlatego teraz leśnych zwierząt wysłuchaj.
Weź sobie głęboko do serca ich słowa.
Przyjaźń i szacunek w przyrodzie to rzecz honorowa
Teraz same zwierzęta przemówią do Ciebie:

„Nadchodzi zima
Srogi mróz trzyma
Zimno jest wszędzie,
Co z nami będzie?
Kto nam pomoże?
Jesteśmy w trwodze.
Jak znaleźć pożywienie,
Gdy świat skrył się pod śniegiem?
My zwierzęta zimujące
Przyjaciół szukamy,
Wsparcia wyglądamy,
Bo same o siebie nie zadbamy.
Przyjaciele zwierząt,
Miłośnicy przyrody,
Nie zapomnijcie o nas
W ten trudny czas zimowy.
Wystawcie wokół paśniki,
Włóżcie siano i okruchy,
Zawieście na drzewie słoninkę,
Napełniamy tym puste brzuchy.
Pomóżcie przetrwać nam do wiosny,
Aż nadejdzie czas radosny.

I dobro powróci do każdego,
Kto w potrzebie poratował słabszego.

Zatem wszyscy ratujcie zwierzęta w czasie zimy.
Potraficie? Myślę, że razem zawsze potrafimy!
Nie zginą nam z zimna i głodu,
Bo to nie jest dużo zachodu
Napełnić paśniki zimowe.
Dobre chęci są potrzebne i gotowe!

Prawdziwych
przyjaciół poznaje się w biedzie.
Niech tej i każdej następnej zimy Las się na Was nie zawiedzie!

Statystyka strony

Strona oglądana: 1982 razy.

Rejestr zmian

Wytworzył:brak danych, data: brak danych r., godz. brak danych
Wprowadził:Adam Podemski, data: 24.02.2014 r., godz. 13.58
Ostatnia aktualizacja:Adam Podemski, data: 24.02.2014 r., godz. 13.58
Rejestr zmian:
CzasAdministratorOpis zmiany
24.02.2014 r., godz. 13.58Adam PodemskiDodanie strony

Copyright

© 2010 Szkoła Podstawowa im. I Batalionu Saperów Kościuszkowskich w Izabelinie
Zawartość merytoryczna: Adam Pomaski, e-mail: sekretariat@spi.nieporet.pl
Projekt: INFOSTRONY - ADAM PODEMSKI, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl
Serwis uruchomiono 9 kwietnia 2010 r.